niebo w łańcuszek drogocenny
złoty, do czerwienienia pieścił,
ostry nóż koło sznurów mieścił.
Niebo błękitno lśniło gorsem.
W cień podworków opadał gorset.
Dywan nie trzeba był w ich zabawie –
miękka była im rosa na trawie.
Potem, kiedy czerwień się studził
w biel obłoków, świt się zanudził,
spojrzał na niebo, powsinoga,
zabrał łańcuszek i wtem – dał nogę.